MAZOWIECKIE I WARSZAWSKIE POKOLENIA

 

WARSZAWSKIE POKOLENIA

W.Liliental: Co mi tam będzie jakiś mówił...

Witold LILIENTAL


A CO MI TAM BĘDZIE JAKIŚ MÓWIŁ…
(Widziane zza oceanu)
Ontario, 4 lutego 2022 r. 
     Oglądając doniesienia z Polski, zwłaszcza po zakończonym weekendzie czy świętach, słyszę te same przerażające statystyki wypadków drogowych, spowodowanych pijaństwem. Co tydzień policja w Polsce ostrzega, apeluje, pokazuje skutki. Okazuje się, że „duch w narodzie” i „tradycja” są silniejsze. „A co mi tam jakiś będzie mówił… Przecież jest zabawa. No, przecież jesteśmy, w końcu, na weselu! Jakżeż tak można bez choćby sety? Toćby wszyscy się poobrażali! I mieliby rację! Ja to potrafię nawet ćwiartkę wypić i jeszcze lepiej wóz poprowadzę, jak taki, co to do ust nie weźmie. Wielkiego ważniaka, k..a, udaje, że niby on „odpowiedzialny”. No, powiedz sam, to jest Polak? A zresztą, tu blisko nas rzadko łapią”. 
     Jakkolwiek wiązanka powyższa, przyznaję, jest własnej kompozycji, to każde z poszczególnych w niej wyrażonych myśli gdzieś autentycznie słyszałem z ust żywych ludzi. Każdy z nich naprawdę wierzył, że wypicie jest gestem honorowym i odmówienie, bez względu na okoliczności, byłoby obelgą dla reszty towarzystwa od kieliszka. Niezapomnianej pamięci satyryk Marian Załucki w jednym ze swoich wierszy napisał: „Jak już widać, że alkoholik, to wiadomo, że Polak i katolik”. 
     Wiele lat temu brałem udział w przygotowaniach do ślubu i wesela w pewnej polskiej wsi. Ojciec panny młodej zamówił kilka skrzyń wódki. Młodzi, już wykształceni i „miastowi”, jak tam się mówiło, sugerowali, żeby zamiast wystawiania tak hucznego wesela z morzem wódki, dać im te pieniądze na urządzenie się. W odpowiedzi usłyszeli, że ojciec nie mógłby spojrzeć nikomu z sąsiadów w oczy, jakby wódki nie było. W tej wsi proboszcz traktowany był z największym szacunkiem, on sam lubił, by dzieci całowały go w rękę. Cokolwiek powiedział z ambony, czy podczas wizyty po kolędzie, traktowane było, jak słowo święte i niekwestionowane. Proboszcz ten, zapraszany był na wszelkie okoliczne wesela, ale głosił, że nie chodzi tam, gdzie leje się alkohol. Praktycznie więc, nie chodził nigdzie. Podczas dyskusji z rodzicami panny młodej i ponawianymi prośbami o ciche wesele bez wódki, jedno z młodych posłużyło się argumentem, że przecież ksiądz też wzywa, aby nie pić. I wówczas usłyszeli: „A co mi tam ksiądz będzie mówił! Ja wiem swoje.” Okazało się, że w sprawie „honoru Polaka” nawet „świętość” ma swoje granice. 
     Jestem zawsze wrogiem wszelkich uogólnień, ale trudno nie zauważyć, że w narodzie naszym bardzo często występuje potrzeba wykazania swojej niezależności od wszelkiej władzy i autorytetów. I jakże często ta potrzeba manifestuje się pogardą dla przepisów prawnych. Może to ponadwiekowe zabory, może okupacja, może burzliwa historia spowodowały, że odruchowo reagujemy na przepisy, jak na ograniczenie naszej wolności i nierzadko słyszy się powiedzonko: „przepisy są po to, by je omijać”.
     Zacząłem od procederu lekceważenia przepisów dotyczących spożycia alkoholu, bowiem skutki w tym wypadku nie przestają obfitować w tragiczne żniwo. Nie jest to, jednak, jedyna dziedzina, w której pogarda dla litery (i ducha) prawa da się zauważyć. Kilka lat temu, podczas wizyty w Warszawie, wsiadłszy późnym wieczorem do taksówki, odruchowo naciągnąłem i zapiąłem pas bezpieczeństwa. Kierowca uśmiechnął się i powiedział: „Panie, po co? Nie musisz pan! O tej porze już nie łapią.” Gdy ja odpowiedziałem, że robię to, bo uważam, że tak jest bezpieczniej, a wreszcie taki jest przepis, usłyszałem raz jeszcze, że o tak późnej porze nikt przepisów nie będzie egzekwować. 
     Kiedy idziemy w Ontario, gdzie mieszkam, rejestrować starszy samochód, by przedłużyć tablice na następny rok, musimy przedstawić wyniki próby emisji, co konieczne jest po to, byśmy oddychali w miarę czystym powietrzem. Niektórym może to wydać się uciążliwym wymogiem, ale nie słyszałem nigdy protestu z niczyjej strony. Poddajemy się temu, bo rozumiemy, że to dla naszego dobra. Nie zetknąłem się z jakąkolwiek próbą obejścia wymogu. Zautomatyzowany system wyklucza zresztą możliwość jakiegokolwiek kantowania. W Polsce, natomiast, przepisy nakazują okresowe sprawdzanie stanu technicznego pojazdu przez upoważnione do tego stacje diagnostyczne i wystawianie odpowiedniego zaświadczenia. Też uciążliwe, ale ileż to razy dowiadujemy się, że zawiodły hamulce, albo układ kierownicy nawalił i samochód znalazł się w rowie, a kierowca w szpitalu lub w… kostnicy.
     Rozmawiałem kiedyś z gościem z Polski odwiedzającym Kanadę. Pochwalił mi się, że jego żona ma znajomego kierownika upoważnionego warsztatu samochodowego, który jej wystawia świadectwo prawidłowego stanu technicznego pojazdu bez konieczności zostawiania samochodu na kilka godzin. Kiedy wyraziłem zdziwienie, on zaczął mi tłumaczyć o nieżyciowym przepisie i że jak można, to trzeba sobie radzić. Ponieważ ja wyraziłem przekonanie, że skoro on i jego żona tak robią, prawdopodobieństwo musi istnieć, że nie jest to przypadek izolowany. Dalsza dyskusja nie miała sensu, ponieważ mój rozmówca, skądinąd człowiek wykształcony, zarzucił mi… antypatriotyzm. No, bo co tam będzie mu ktokolwiek mówił…
     Niezliczone przepisy prawne, ponieważ pochodziły od zaborcy, okupanta, czy od władzy, której nie lubiano, były w naszej historii omijane i świadomie łamane, co czasem było wyrazem cnoty narodowej. Za normalną konieczność, a nawet zaradność uważało się wynoszenie z miejsc pracy narzędzi czy papieru toaletowego, którego w sklepach nie można było dostać. Niektórzy mi tłumaczyli, że „komuniści okradają cały naród, więc my też mamy prawo”. A przecież nawet, za czasów PRL pewne przepisy nie miały nic wspólnego z polityką, a służyły po prostu bezpieczeństwu, jak przykładowo zakaz kąpieli w miejscach, gdzie woda jest skażona, itp. Niektórzy ludzie nie rozróżniają nawet i takich. Jak władza stworzyła przepis, to trzeba omijać. Niezależnie od tego jaka władza.
     Od dwóch lat cały świat cierpi z powodu pandemii i w większości krajów cywilizowanych obowiązują różne przepisy mające na celu jednoczesne chronienie społeczeństw przed chorobą i utrzymanie gospodarki przed zapaścią. Zdrowy rozsądek podpowiada, że najprostszym i zarazem najbardziej skutecznym środkiem jest zaszczepienie jak największej populacji, przy jednoczesnym przestrzeganiu noszenia maseczek w miejscach publicznych i zachowaniu minimalnej bezpiecznej odległości.
     Niedawno kupowałem coś w dużym polonijnym sklepie i stałem przy kasie, kiedy jegomość za mną, z maską pod nosem i z dwiema butelkami piwa w rękach, zamiast stanąć przepisowe półtora metra za mną, dosłownie pchał się na mnie. Zwróciłem mu grzecznie uwagę, żeby się trochę cofnął. Usłyszałem: „Chcesz pan żyć dwieście lat, czy co?” Odparłem, że ile lat jeszcze chcę pożyć, to moja sprawa, ale są przepisy, na co usłyszałem, że „przepisy mogę sobie w d… wsadzić.” Moja żona, siedząc na fotelu u polskiej fryzjerki usłyszała, że ta nie jest zaszczepiona i nikt w zakładzie też nie. Na szczęście, żona przepisowo zaszczepiona nie zaraziła się, ale zmieniliśmy firmę usługową. 
     Oczywiście, ruch antyszczepionkowców istnieje nie tylko w Polsce, ale jednak ani w Kanadzie, ani w krajach Unii Europejskiej nie wejdzie się do restauracji ani do np. kina bez tzw. paszportu covidowego, natomiast w Polsce hulaj dusza. Znajoma tutejsza opowiadała, że miała na facebooku kontakt zawodowy z jakimś młodym Polakiem, który ostatnio zadeklarował się, jako antyszczepionkowiec. Zapytała go, dlaczego i otrzymała odpowiedź: „bo ja jestem Polakiem, a Polacy, to dumny naród”. Mnie zdarzyło się usłyszeć kiedyś, że „nam się nic nie może stać, bo jesteśmy umiłowanym narodem Maryi”. Można by się z tego śmiać, ale jeśli niektórzy księża tłumaczą, że „kapłan ma konsekrowane ręce”, więc wierni i przyjmujący komunię nie mają czego się obawiać, a posłanka bredzi o figurce Św. Andrzeja Boboli jako o skutecznym antidotum, to już do śmiechu nie usposabia. 
     Pamiętam, jak w latach sześćdziesiątych wybuchła epidemia ospy we Wrocławiu. Władze ówczesne natychmiast zamknęły miasto i zastosowały rygorystyczne środki ochronne. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek nawet w zaciszu zaufanego towarzyskiego spotkania wyrażał jakikolwiek sprzeciw, ponieważ jakoś wszyscy rozumieli, że sytuacja wymaga radykalnego i fachowego działania. Do tej pory nikt nie protestował ani nie protestuje przeciwko obowiązkowym szczepieniom dzieci na odrę, ospę i Heine Medina. Dlaczego w przypadku obecnej pandemii powstał ruch antyszczepionkowy, tworzący na temat szczepionek teorie spiskowe i przypisujące szczepionkom wyimaginowane zadania polityczne? 
     Różne kraje wprowadzają obowiązkowe szczepienia dla różnych grup zawodowych. Można mieć różne poglądy polityczne, można nie zgadzać się z postanowieniami rządu. Ale pewne przepisy nie mają nic wspólnego z polityką i nawet, jeśli są w jakiś sposób uciążliwe, wprowadzone zostały dla dobra ogółu. Nawet jeśli idą wbrew naszym staropolskim „tradycjom”. Tylko gorzej, jeśli władza stwarza przepisy bardziej dla utrzymania słupków poparcia w sondażach niż dla chronienia narodu. W Polsce, pomimo zgodnego głosu wszystkich ekspertów, władze PiS nie chcą zgodzić się na egzekwowanie obowiązku okazywania zaświadczeń o szczepieniu, wygłaszają zdania o jakichś „genach oporu” u Polaków i straszą protestami ulicznymi. Jakoś ulicznych protestów ta sama władza nie bała się przy okazji licznych innych rozporządzeń i ustaw, jak chociażby przy Lex TVN, czy całkowitym zakazie aborcji, stwarzającym piekło dla kobiet. 
     Nigdy nie byłem przeciwnikiem swobody wyznania i praktykowania religii swobodnie wybranej przez obywatela, jeśli ma taką potrzebę. Gorzej jednak, gdy opacznie pojmowana religia wykorzystywana jest do celów politycznych, a pewne przepisy kościelne pachnące średniowieczem używane są do tłumaczenia decyzji władzy świeckiej. Gorzej też, gdy prymitywny nacjonalizm, który często mylony jest z patriotyzmem, stoi na straży mniej chlubnych tradycji. 
Witold Liliental

Witold Liliental

Notka biograficzna autora
Witold Liliental urodził się w Warszawie na kilka miesięcy przed wybuchem II Wojny Światowej w rodzinie całkowicie spolszczonej, o korzeniach żydowskich. Ojciec, oficer rezerwy, zamordowany w Katyniu. Matka przez czas okupacji, wyposażona w tzw. lewe papiery, czynna w tajnym nauczaniu. W latach 1949 – 1959 autor przebywa w Południowej Afryce, gdzie kończy szkołę średnią. Po powrocie do Polski w 1959 r. wstępuje na studia na wydziale Mechanicznym-Technologicznym Politechniki Warszawskiej, uzyskując tytuł mgr inżyniera. W 1978 r. uzyskuje stopień doktora nauk technicznych. W sierpniu 1981 r. wyjeżdża do Arizony i tam na skutek rozpadu małżeństwa i stanu wojennego w Polsce, pozostaje w Phoenix przez 10 lat, pracując w swoim zawodzie. Czynny społecznie w Polonii arizońskiej. Od 1992 r. w Kanadzie, gdzie przyjął korzystną ofertę pracy w swojej specjalności zawodowej. W Montrealu czynny w środowisku polonijnym w sferze społecznej i kulturalnej. W 2001 roku przeniesiony służbowo do Ontario, gdzie kontynuuje pracę do 2018 r., kiedy przechodzi na emeryturę. Czynny zawodowo w przemyśle kanadyjskim oraz społecznie w środowisku polonijnym, jako dziennikarz i w zarządach stowarzyszeń. Za całokształt działalności społecznej odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczypospolitej (2000), medalem „Pro Memoria” (2007), Odznaką „Zasłużony dla Kultury Polskiej” (2012) oraz Medalem Honorowym im. T. Sendzimira za osiągniecia inżynierskie (2015). W dorobku ma ponad 500 felietonów i blisko 100 artykułów w Gazecie „Gazeta”, kilkanaście artykułów w „Angorze” i innych pismach oraz książkę: „Polska jest dla wszystkich, dla mnie też”, wyd. „Austeria, Kraków, 2013 r.  
Manifo.com - free website